Jeden z Forumowiczów stwierdził jakiś czas temu, że ”nie zna się na muzyce”. Przyznam, iż takowym wyznaniem zdobył się na sporą szczerość i odwagę. Jednakże nie to, aż w tak istotnym stopniu, przykuło moją uwagę, lecz „dylemat” ukryty w powyższym stwierdzeniu.
Otóż, cóż dziś znaczy „znać się na muzyce”? W świecie, w którym istnieje multum gatunków; gdzie technologia gwarantuje nieograniczone możliwości w produkcji; gdzie brak wykształcenia muzycznego czy umiejętności gry na jakimkolwiek instrumencie nie zawsze wiąże się z porażką czy utożsamiane jest z ewentualną kompromitacją, blamażem. Obecnie każdy potencjalnie może przeistoczyć się w producenta, nie posiadając podstawowej wiedzy choćby z zakresu struktury kompozycji czy procesu kreacji sensu stricto lub też zdolności korzystania z wszelkich programów cyfrowych typu Daw; nie orientując się w twórczości kompozytorów/muzyków/artystów o przeróżnych profilach tak by posiadać chociaż minimalne odniesienie. Najznakomitsze postaci świata muzyki (jednej z dziedzin sztuk pięknych) dowodzą, że by tworzyć swe dzieła nie jest konieczna np. znajomość nut: Irving Berlin, John Lennon, Bob Dylan, Jimi Hendrix, Kurt Cobain, Stevie Wonder, Ray Charles, Wes Montgomery, Buddy Rich. Prince jest multiinstrumentalistą, Michael Jackson komponował wykorzystując beatbox, Vangelis preferuje technikę symultaniczną (bezprecedensowy styl komponowania i zgrywania melodii jednocześnie). To zdumiewający fakt zważywszy, iż nigdy nie uczył się muzyki. Ktoś kiedyś rzekł: „Vangelis tylko jednym uderzeniem w klawisze może wyrazić więcej niż niejedna orkiestra pełną symfonią”.
Tak więc „co to znaczy znać się na muzyce?” Ponownie... Być wyedukowanym w dziedzinie historii i kultury muzyki, orientować się w złożonym spectrum psychologii, jak również filozofii muzyki. Korzystać z tejże wiedzy pokornie lub kreować się na fachowca i w gruncie rzeczy kierować się „jakimś” gustem; subiektywnym (wysublimowanym bądź „prostym”) lub tzw. gustem większości i twierdzić naśladowczo: „to” jest dobre, „to” kiepskie a „to” fatalne... Niestety dziś muzyka w sensie publicznym to „produkt”, niejednokrotnie podporządkowany komercyjnym wzorcom.
Jestem przekonana, że gdzieś w tym wszystkim, zwłaszcza w przypadku Twórcy, musi istnieć również (o ile nie w szczególności) wrażliwość, zmysł/talent, bogata wyobraźnia, poczucie estetyki, potrzeba wyjątkowej „komunikacji” interpersonalnej czy intencja wyrażenia siebie poprzez melodię (i tekst) tak... „by sobie się podobać”.
W moim odczuciu muzyka to coś nieuchwytnego; to pasja, przyjemność, magia. W przypadku chęci podzielenia się nią winna być „dotknięta” krytycznym myśleniem.
Zachęcam Was do podzielenia się Waszymi spostrzeżeniami, uwagami w tym temacie. Proszę...
Otóż, cóż dziś znaczy „znać się na muzyce”? W świecie, w którym istnieje multum gatunków; gdzie technologia gwarantuje nieograniczone możliwości w produkcji; gdzie brak wykształcenia muzycznego czy umiejętności gry na jakimkolwiek instrumencie nie zawsze wiąże się z porażką czy utożsamiane jest z ewentualną kompromitacją, blamażem. Obecnie każdy potencjalnie może przeistoczyć się w producenta, nie posiadając podstawowej wiedzy choćby z zakresu struktury kompozycji czy procesu kreacji sensu stricto lub też zdolności korzystania z wszelkich programów cyfrowych typu Daw; nie orientując się w twórczości kompozytorów/muzyków/artystów o przeróżnych profilach tak by posiadać chociaż minimalne odniesienie. Najznakomitsze postaci świata muzyki (jednej z dziedzin sztuk pięknych) dowodzą, że by tworzyć swe dzieła nie jest konieczna np. znajomość nut: Irving Berlin, John Lennon, Bob Dylan, Jimi Hendrix, Kurt Cobain, Stevie Wonder, Ray Charles, Wes Montgomery, Buddy Rich. Prince jest multiinstrumentalistą, Michael Jackson komponował wykorzystując beatbox, Vangelis preferuje technikę symultaniczną (bezprecedensowy styl komponowania i zgrywania melodii jednocześnie). To zdumiewający fakt zważywszy, iż nigdy nie uczył się muzyki. Ktoś kiedyś rzekł: „Vangelis tylko jednym uderzeniem w klawisze może wyrazić więcej niż niejedna orkiestra pełną symfonią”.
Tak więc „co to znaczy znać się na muzyce?” Ponownie... Być wyedukowanym w dziedzinie historii i kultury muzyki, orientować się w złożonym spectrum psychologii, jak również filozofii muzyki. Korzystać z tejże wiedzy pokornie lub kreować się na fachowca i w gruncie rzeczy kierować się „jakimś” gustem; subiektywnym (wysublimowanym bądź „prostym”) lub tzw. gustem większości i twierdzić naśladowczo: „to” jest dobre, „to” kiepskie a „to” fatalne... Niestety dziś muzyka w sensie publicznym to „produkt”, niejednokrotnie podporządkowany komercyjnym wzorcom.
Jestem przekonana, że gdzieś w tym wszystkim, zwłaszcza w przypadku Twórcy, musi istnieć również (o ile nie w szczególności) wrażliwość, zmysł/talent, bogata wyobraźnia, poczucie estetyki, potrzeba wyjątkowej „komunikacji” interpersonalnej czy intencja wyrażenia siebie poprzez melodię (i tekst) tak... „by sobie się podobać”.
W moim odczuciu muzyka to coś nieuchwytnego; to pasja, przyjemność, magia. W przypadku chęci podzielenia się nią winna być „dotknięta” krytycznym myśleniem.
Zachęcam Was do podzielenia się Waszymi spostrzeżeniami, uwagami w tym temacie. Proszę...