Rolą słuchowiska jest w zrozumiały sposób tworzyć w wyobraźni słuchacza spójny obraz. Chciałbym podzielić się tutaj moimi odczuciami oraz uwagami jakie utrwaliły mi się w czasie poświęconym teatrowi wyobraźni.
Słuchowiska - w pewnym momencie postanowiłem bardziej zagłębić się w temat. Ten moment to chwila w której wyemitowano zapowiedziane wcześniej przez naszego kolegę słuchowisko do którego skomponował muzykę. Zaciekawiony odsłuchałem. To było niezwykłe. Zostałem po prostu oczarowany. Nigdy też nie ukrywałem swej prawdziwej fascynacji owym dziełem, a mowa tu o słuchowisku "Lauren - Motyl Nocy", (wym. "Lorin") które napisane przez Tadeusza Kijańskiego było bajkową opowieścią, romantyczną historią z poważną fabułą oraz niejednoznacznym zakończeniem. Historią o kobiecie, którą w różnych okolicznościach poznało dwóch mężczyzn, młody pisarz i stary żeglarz/reporter, ale obaj poczuli do niej te same silne emocje, zakochali się w niej. Jednak obaj przez nią porzuceni, starają się opowiedzieć, poskładać w całość ze strzępków wspomnień obraz tej niezwykłej, pięknej, czarodziejskiej kobiety. Z pewnością jest to historia o trudnych wyborach, o podejmowaniu czasem beznadziejnych decyzji, a także o życiu z ich konsekwencjami. Scenariusz pozwalał mi się utożsamiać z historią, a konkretnie z jej elementami, treścią słów. Dowiedzieliśmy się, że o kobietach które się kochało trzeba mówić, bo wtedy to mniej boli, a także, usłyszeliśmy, że za uczucia nie można przepraszać, bo szaleństwem jest zabraniać kochać.
Muzyka Shadowfindera, stworzyła urokliwe tło, wymowne, wysmakowane artystycznie, nasycone, magią i niezapomnianą atmosferą. Dzięki temu słuchając pewnego fragmentu, który najbardziej zapadł mi w pamięci, widziałem oczami wyobraźni oślepiające promienie słońca, których blask odbijał się od wody, widziałem ptaki, otaczającą przyrodę i gdzieś przy brzegu wyspy dwóch panów, rozmawiających, bardzo wcześnie rano, gdy jeszcze jest dość chłodno, wspominających jedną kobietę, którą obaj kochali... Wyobraźnia ponosi w takich momentach i to jest najpiękniejsze w słuchowiskach, że ile jest osób, tyle jest wyobrażeń.
Zwróciłem uwagę na to, iż nastroje płynnie mieszały się dzięki przeplatającej się muzyce. Głębia i ekspresja z jaką ten przedstawiony świat nam się objawiał były bardzo odczuwalne. Było naprawdę pięknie, przyjemnie słucha się tego dzieła za każdym razem. Przyznam, że tak po prostu chciało mi się żyć słuchając tych dialogów, które opowiadały jakby o moim własnym życiu miejscami. Bardzo dobrze to dzieło artystyczne na mnie wpływało krótko mówiąc gdyż to opowieść niezwykle emocjonalna, a do tego pięknie opowiedziana. Ja w ciągu tych czterdziestu minut zdążyłem zżyć się z bohaterami opowieści. Sam autor muzyki niejednokrotnie podkreślał kunszt artystyczny Pana Tadeusza Kijańskiego - autora słuchowiska. Dlatego tak to słuchowisko zapadło mi w pamięci bardzo głęboko, gdyż przemyślany scenariusz wraz z adekwatną do "obrazu" muzyką stworzyły doskonałe dzieło przy udziale znanych aktorów, bez których również uważam to już nie byłoby to samo, dlatego nie zapominajmy o odtwórcach głównych ról, a byli to: Adam Ferency (stary żeglarz - Uma "numer jeden"), Anna Dereszowska (Lauren) oraz Borys Szyc (pisarz - Moor). Jako ciekawostkę dodam, że wystąpił także sam autor słuchowiska - Tadeusz Kijański (jako Szyper łodzi "Biała Mewa")
Na drugiej szali dla kontrastu swoich odczuć, może też kontrastu poniekąd poziomu artystycznego, a dokładniej aranżacji oraz dopracowania chciałbym położyć słuchowisko, które mnie trochę rozczarowało, a konkretnie zaskoczyło i zniesmaczyło, a nawet rozśmieszyło przyznaję, a wszystko to z racji na jego ambiwalentny przebieg. Zaskoczyło głównie poprzez moment w którym było emitowane ponieważ ze względu na treść ów moment wydawał się absurdalny. Już wyjaśniam - przyszedł moment Wigilii Bożego Narodzenia, a tutaj w radiu słyszę "Conor McPherson - Dublińska Kolenda" - pomyślałem na początku, że skoro bierze w tym udział Adam Ferency, to może coś będzie to wartego uwagi. Niestety gdy za pierwszym razem usłyszałem wulgarne słowo "k..." pomyślałem, że przesłyszałem się, bo była wigilia, nie było jeszcze 22:00, to był Teatr Polskiego Radia, a nazajutrz miały być święta. Niestety nic jednak bardziej mylnego, następne takie słowo (w sumie aż 5 razy) wybiło mnie raczej z myśli o kolędach w teatrze radia jakich się spodziewałem słysząc tytuł "Dublińska Kolęda", choć w podkładzie usłyszeć można było znane kolędy, a nawet piosenkę świąteczną "Last Christmas" na końcu słuchowiska, to jednak nie to było motywem przewodnim. Słychać było, że brak tam jakiejś autorskiej muzyki, która z pewnością urozmaiciłaby słuchowisko. Ogólnie podkład słabo ilustrował, był ubogi i nie wciągał słuchacza w przeciwieństwie do smutnej historii opowiadanej nerwowo i czasem wulgarnie przez nałogowego alkoholika który dowiaduje się od swojej córki, że na raka wkrótce umrze jego żona. Dodatkowo rozmowy z jego współpracownikiem również okraszone wulgaryzmami rzuciły nieco światła i poniekąd te wulgaryzmy nie tyle usprawiedliwiały co wyjaśniały. Żarty typu "św. Mikołaj zostawi mi worek sadzy" również rozładowały nieco atmosferę. Co do strony artystycznej, czyli warsztatu pisarskiego autora Conora McPhersona raczej nie można się przyczepić bo to nie jego wina, że ten akurat jego utwór literacki tak przetłumaczono i zaprezentowano tak nie w porę...... w mojej ocenie, choć domyślam się, że dla wielu z nas również nie byłoby spełnieniem świątecznych marzeń wysłuchiwać tych wulgaryzmów chyba wrzuconych tam nieco na siłę.
Wspomniałem wcześniej o mieszaniu się nastrojów dzięki muzyce. Myślę, że to kolejny bardzo ważny aspekt całej istoty muzyki w słuchowisku, gdyż musi ono być czymś zrozumiałym dla słuchacza, który pozbawiony jest obrazu, zatem rola którą dosłownie gra muzyka jest szalenie ważna, gdyż przy jej pomocy można podsuwać słuchaczowi nastroje w jakim obecnie bohaterowie się znajdują. Tutaj działa to podobnie jak w filmie z tą jednak różnicą, że rola muzyki w słuchowisku jest trudniejsza ponieważ musi ilustrować, musi pracować jako tło ale też nakreślać kształt i zarys sztuki literackiej. Muzyka w słuchowisku musi być zauważalna, wyrazista i spójna z przedstawioną historią i tak zwanym światem przedstawionym. Kreuje niejako nasz pogląd na całość dzieła. Tutaj nie widzimy aktorów, nie obserwujemy akcji oczami, a jedynie słuchamy, to jest teatr wyobraźni. Tak więc jeśli muzyka będzie marna lub będzie to zlepek kilku utworów jak w "Dublińska Kolęda" to od razu myślimy o całości znacznie w bledszych barwach mimo, że autor utworu literackiego jest na wysokim poziomie. Jeśli odwrotnie, mamy piękną, bogatą, ambitną oprawę muzyczną, która maksymalnie podkreśli całość dzieła, to nasze wrażenia będą intensywne, co w następstwie zaważy na naszej ocenie danego dzieła.
Tak samo jak bajki opowiadane przez rodziców pozawalają dzieciom rozwijać wyobraźnię, tak samo słuchowisko wywołuje obrazy w naszej głowie i jeśli taka opowieść uzyska nasze zaangażowanie, to również pozwala na dłuższą chwilę przebywać ze sztuką bardziej doświadczalnie poprzez zatopienie się w sferze własnych wyobrażeń.
/FL FAN 2014/
Słuchowiska - w pewnym momencie postanowiłem bardziej zagłębić się w temat. Ten moment to chwila w której wyemitowano zapowiedziane wcześniej przez naszego kolegę słuchowisko do którego skomponował muzykę. Zaciekawiony odsłuchałem. To było niezwykłe. Zostałem po prostu oczarowany. Nigdy też nie ukrywałem swej prawdziwej fascynacji owym dziełem, a mowa tu o słuchowisku "Lauren - Motyl Nocy", (wym. "Lorin") które napisane przez Tadeusza Kijańskiego było bajkową opowieścią, romantyczną historią z poważną fabułą oraz niejednoznacznym zakończeniem. Historią o kobiecie, którą w różnych okolicznościach poznało dwóch mężczyzn, młody pisarz i stary żeglarz/reporter, ale obaj poczuli do niej te same silne emocje, zakochali się w niej. Jednak obaj przez nią porzuceni, starają się opowiedzieć, poskładać w całość ze strzępków wspomnień obraz tej niezwykłej, pięknej, czarodziejskiej kobiety. Z pewnością jest to historia o trudnych wyborach, o podejmowaniu czasem beznadziejnych decyzji, a także o życiu z ich konsekwencjami. Scenariusz pozwalał mi się utożsamiać z historią, a konkretnie z jej elementami, treścią słów. Dowiedzieliśmy się, że o kobietach które się kochało trzeba mówić, bo wtedy to mniej boli, a także, usłyszeliśmy, że za uczucia nie można przepraszać, bo szaleństwem jest zabraniać kochać.
Muzyka Shadowfindera, stworzyła urokliwe tło, wymowne, wysmakowane artystycznie, nasycone, magią i niezapomnianą atmosferą. Dzięki temu słuchając pewnego fragmentu, który najbardziej zapadł mi w pamięci, widziałem oczami wyobraźni oślepiające promienie słońca, których blask odbijał się od wody, widziałem ptaki, otaczającą przyrodę i gdzieś przy brzegu wyspy dwóch panów, rozmawiających, bardzo wcześnie rano, gdy jeszcze jest dość chłodno, wspominających jedną kobietę, którą obaj kochali... Wyobraźnia ponosi w takich momentach i to jest najpiękniejsze w słuchowiskach, że ile jest osób, tyle jest wyobrażeń.
Zwróciłem uwagę na to, iż nastroje płynnie mieszały się dzięki przeplatającej się muzyce. Głębia i ekspresja z jaką ten przedstawiony świat nam się objawiał były bardzo odczuwalne. Było naprawdę pięknie, przyjemnie słucha się tego dzieła za każdym razem. Przyznam, że tak po prostu chciało mi się żyć słuchając tych dialogów, które opowiadały jakby o moim własnym życiu miejscami. Bardzo dobrze to dzieło artystyczne na mnie wpływało krótko mówiąc gdyż to opowieść niezwykle emocjonalna, a do tego pięknie opowiedziana. Ja w ciągu tych czterdziestu minut zdążyłem zżyć się z bohaterami opowieści. Sam autor muzyki niejednokrotnie podkreślał kunszt artystyczny Pana Tadeusza Kijańskiego - autora słuchowiska. Dlatego tak to słuchowisko zapadło mi w pamięci bardzo głęboko, gdyż przemyślany scenariusz wraz z adekwatną do "obrazu" muzyką stworzyły doskonałe dzieło przy udziale znanych aktorów, bez których również uważam to już nie byłoby to samo, dlatego nie zapominajmy o odtwórcach głównych ról, a byli to: Adam Ferency (stary żeglarz - Uma "numer jeden"), Anna Dereszowska (Lauren) oraz Borys Szyc (pisarz - Moor). Jako ciekawostkę dodam, że wystąpił także sam autor słuchowiska - Tadeusz Kijański (jako Szyper łodzi "Biała Mewa")
Na drugiej szali dla kontrastu swoich odczuć, może też kontrastu poniekąd poziomu artystycznego, a dokładniej aranżacji oraz dopracowania chciałbym położyć słuchowisko, które mnie trochę rozczarowało, a konkretnie zaskoczyło i zniesmaczyło, a nawet rozśmieszyło przyznaję, a wszystko to z racji na jego ambiwalentny przebieg. Zaskoczyło głównie poprzez moment w którym było emitowane ponieważ ze względu na treść ów moment wydawał się absurdalny. Już wyjaśniam - przyszedł moment Wigilii Bożego Narodzenia, a tutaj w radiu słyszę "Conor McPherson - Dublińska Kolenda" - pomyślałem na początku, że skoro bierze w tym udział Adam Ferency, to może coś będzie to wartego uwagi. Niestety gdy za pierwszym razem usłyszałem wulgarne słowo "k..." pomyślałem, że przesłyszałem się, bo była wigilia, nie było jeszcze 22:00, to był Teatr Polskiego Radia, a nazajutrz miały być święta. Niestety nic jednak bardziej mylnego, następne takie słowo (w sumie aż 5 razy) wybiło mnie raczej z myśli o kolędach w teatrze radia jakich się spodziewałem słysząc tytuł "Dublińska Kolęda", choć w podkładzie usłyszeć można było znane kolędy, a nawet piosenkę świąteczną "Last Christmas" na końcu słuchowiska, to jednak nie to było motywem przewodnim. Słychać było, że brak tam jakiejś autorskiej muzyki, która z pewnością urozmaiciłaby słuchowisko. Ogólnie podkład słabo ilustrował, był ubogi i nie wciągał słuchacza w przeciwieństwie do smutnej historii opowiadanej nerwowo i czasem wulgarnie przez nałogowego alkoholika który dowiaduje się od swojej córki, że na raka wkrótce umrze jego żona. Dodatkowo rozmowy z jego współpracownikiem również okraszone wulgaryzmami rzuciły nieco światła i poniekąd te wulgaryzmy nie tyle usprawiedliwiały co wyjaśniały. Żarty typu "św. Mikołaj zostawi mi worek sadzy" również rozładowały nieco atmosferę. Co do strony artystycznej, czyli warsztatu pisarskiego autora Conora McPhersona raczej nie można się przyczepić bo to nie jego wina, że ten akurat jego utwór literacki tak przetłumaczono i zaprezentowano tak nie w porę...... w mojej ocenie, choć domyślam się, że dla wielu z nas również nie byłoby spełnieniem świątecznych marzeń wysłuchiwać tych wulgaryzmów chyba wrzuconych tam nieco na siłę.
Wspomniałem wcześniej o mieszaniu się nastrojów dzięki muzyce. Myślę, że to kolejny bardzo ważny aspekt całej istoty muzyki w słuchowisku, gdyż musi ono być czymś zrozumiałym dla słuchacza, który pozbawiony jest obrazu, zatem rola którą dosłownie gra muzyka jest szalenie ważna, gdyż przy jej pomocy można podsuwać słuchaczowi nastroje w jakim obecnie bohaterowie się znajdują. Tutaj działa to podobnie jak w filmie z tą jednak różnicą, że rola muzyki w słuchowisku jest trudniejsza ponieważ musi ilustrować, musi pracować jako tło ale też nakreślać kształt i zarys sztuki literackiej. Muzyka w słuchowisku musi być zauważalna, wyrazista i spójna z przedstawioną historią i tak zwanym światem przedstawionym. Kreuje niejako nasz pogląd na całość dzieła. Tutaj nie widzimy aktorów, nie obserwujemy akcji oczami, a jedynie słuchamy, to jest teatr wyobraźni. Tak więc jeśli muzyka będzie marna lub będzie to zlepek kilku utworów jak w "Dublińska Kolęda" to od razu myślimy o całości znacznie w bledszych barwach mimo, że autor utworu literackiego jest na wysokim poziomie. Jeśli odwrotnie, mamy piękną, bogatą, ambitną oprawę muzyczną, która maksymalnie podkreśli całość dzieła, to nasze wrażenia będą intensywne, co w następstwie zaważy na naszej ocenie danego dzieła.
Tak samo jak bajki opowiadane przez rodziców pozawalają dzieciom rozwijać wyobraźnię, tak samo słuchowisko wywołuje obrazy w naszej głowie i jeśli taka opowieść uzyska nasze zaangażowanie, to również pozwala na dłuższą chwilę przebywać ze sztuką bardziej doświadczalnie poprzez zatopienie się w sferze własnych wyobrażeń.
/FL FAN 2014/