Zauważyłem, że wielu młodych adeptów rejestracji dźwięku, nabija sobie głowę rzeczami, które na poziomie, na jakim obecnie się znajdują przyniosą więcej zamętu niż pożytku. Jednym z takich elementów, które są nielada źródłem dyskusji, kontrowersji oraz coraz to dziwniejszych spostrzeżeń, jest mikrofon. Chciałbym napisać kilka słów, jak u mnie odbywała się przygoda z tym urządzeniem.
Pierwsze nagrane wokale zarejestrowałem przyrządem, którego cena w ówczesnych czasach troszkę tylko wyższa była od ceny paczki papierosów Marlboro. Głos mój płynął, filtrowany kawałkiem pończochy nawiniętej na metalowy wieszak, prosto na twardy dysk przez sound blastera live 5.1. Aby uniknąć 'buczenia', przy pomocy kawałka drutu owiniętego izolacją, komputer został podłączony do kaloryfera. Nierzadko procesowi temu towarzyszyły iskry - czułem się jakbym odpalał zimne ognie. Pomimo jakości pozostawiającej wiele do życzenia, powstało kilka numerów, których słowa ludzie znali na pamięć.
Zgodnie z zasadą, że wszystko się rozwija, moim drugim narzędziem był dynamiczny shure c607 - równowartość jakichś stu polskich nowych złotych na najpopolarniejszym (zaryzykuję twierdzenie, że wtedy jedynym) serwisie aukcyjnym w kraju. Mój głos brzmiał już lepiej, jednak ja byłem głodny czegoś więcej. To 'coś więcej' było związane z innym przedziałem cenowym i przede wszystkim to 'coś więcej' wymagało 'czegoś więcej' niż wysłużony sound blaster.
Taki łańcuch rozumowania sprawił, że przy pomocy tego samego serwisu aukcyjnego, w moim Studiu Na Kwadracie stanął (a raczej zawisnął w szafie) przepiękny akg c3000, behringer mic 100 (czy coś w tym stylu) a całość płynęła przez wewnętrzne E-MU 0404.
Taki zestaw umożliwił mi nagranie EPki w 2006 roku na poziomie, jaki mnie satysfakcjonował.
Ostatnimi czasy, wracając do hobby (jako że miałem przerwę od 2007) nabyłem lepszy interfejs i lepszy przedwmacniacz mikrofonowy, lecz mikrofon pozostał ten sam (pomimo faktu, że o środki finansowe nie muszę się martwić).
Pierwsze nagrane wokale zarejestrowałem przyrządem, którego cena w ówczesnych czasach troszkę tylko wyższa była od ceny paczki papierosów Marlboro. Głos mój płynął, filtrowany kawałkiem pończochy nawiniętej na metalowy wieszak, prosto na twardy dysk przez sound blastera live 5.1. Aby uniknąć 'buczenia', przy pomocy kawałka drutu owiniętego izolacją, komputer został podłączony do kaloryfera. Nierzadko procesowi temu towarzyszyły iskry - czułem się jakbym odpalał zimne ognie. Pomimo jakości pozostawiającej wiele do życzenia, powstało kilka numerów, których słowa ludzie znali na pamięć.
Zgodnie z zasadą, że wszystko się rozwija, moim drugim narzędziem był dynamiczny shure c607 - równowartość jakichś stu polskich nowych złotych na najpopolarniejszym (zaryzykuję twierdzenie, że wtedy jedynym) serwisie aukcyjnym w kraju. Mój głos brzmiał już lepiej, jednak ja byłem głodny czegoś więcej. To 'coś więcej' było związane z innym przedziałem cenowym i przede wszystkim to 'coś więcej' wymagało 'czegoś więcej' niż wysłużony sound blaster.
Taki łańcuch rozumowania sprawił, że przy pomocy tego samego serwisu aukcyjnego, w moim Studiu Na Kwadracie stanął (a raczej zawisnął w szafie) przepiękny akg c3000, behringer mic 100 (czy coś w tym stylu) a całość płynęła przez wewnętrzne E-MU 0404.
Taki zestaw umożliwił mi nagranie EPki w 2006 roku na poziomie, jaki mnie satysfakcjonował.
Ostatnimi czasy, wracając do hobby (jako że miałem przerwę od 2007) nabyłem lepszy interfejs i lepszy przedwmacniacz mikrofonowy, lecz mikrofon pozostał ten sam (pomimo faktu, że o środki finansowe nie muszę się martwić).