Szczypta warsztatu muzycznego z dziedziny mixu i masteringu specjalnie dla was.
(dodam na wstępie, że jeśli któryś z 'redów/grinów' uważa, że ten art powinien znaleźć się gdzieś indziej, tj. bardziej lub mniej widoczne miejsce na forum to oczywiście proszę o przeniesienie)
_________________________________________________________________
"[...]Zawsze zastanawiało mnie, jak to możliwe, że tak wiele polskich studiów
muzycznych posiada tak wiele doskonałego, uznanego i drogiego sprzętu, a
jednak produkcje z nich wychodzące nadal bardzo, ale to bardzo znacznie
odbiegają od produkcji zachodnich.
Obecnie każdy zespół czy każdy muzyk w Polsce chciałby tak naprawdę dorównać
brzmieniowo i artystycznie temu, co słychać w produkcjach zachodnich,
zwłaszcza amerykańskich i brytyjskich.
Wychodzi coraz więcej polskich produkcji anglojęzycznych, ukrytym i
największym pragnieniem każdego artysty jest wejść na rynek prawdziwie
światowy, zaskoczyć wszystkich, pobić brzmieniem i kompozycją, sprawić że
ludzie uznają taki zespół, czy artystę za gwiazdę i zaczną masowo kupować
jego płyty poza granicami naszego kraju!
Dążenie do sławy i statusu gwiazdy światowej jest w naszym kraju większe
obecnie, niż było kiedykolwiek.
Jednocześnie do dzisiaj ... nikomu się to nie udało :-).
Z polską produkcją muzyczną jest trochę tak jak z polską produkcją filmową.
Nie powstała ani jedna piosenka, ani jeden kultowy album, który słuchaliby
fani na całym świecie, podobnie jak nie powstał żaden polski film, który tak
naprawdę stałby się światowym klasykiem.
A ile jest takich filmów czy albumów amerykańskich?
Po wysłuchaniu tych krajowych produkcji pretendujących do standardu naprawdę
światowego wychodzi od razu na światło dzienne kilka podstawowych prawd, i
nie trzeba być wielkim ekspertem, a tylko zwykłym słuchaczem, żeby od razu to
zauważyć.
Tak samo jak nie trzeba być ekspertem, żeby stwierdzić, że lepiej ogląda się
kino amerykańskie niż polskie.
Polską muzykę od kilkudziesięciu już lat prześladuje 2 rzeczy.
Te 2 rzeczy, których ciągle brakuje w produkcjach polskich to
1) brzmienie samo w sobie i
2) artystyczna sztuczność muzyki/wokalu.
Dzisiaj zajmiemy się tą pierwszą kwestią - BRZMIENIEM
Zapraszam więc na nasz kolejny Warsztat
i życzę wszystkim miłego i owocnego uczestnictwa :-))
BRZMIENIE, BRZMIENIE, BRZMIENIE.
Brzmienie ligi polskiej
Polskie studia niby nie produkują źle brzmiącej muzyki.
Jeśli rozpatrywać to z czysto technicznego punktu widzenia, polskie produkcje
zawsze brzmiały i brzmią czysto, sterylnie, prawidłowo, dynamicznie,
stereofonia była i jest ok, wokal wyraźny, blachy delikatne i czyste a
jednocześnie dość naturalne, prawidłowe, równe, itd.
Ale... no właśnie. Ale.
Brzmienie w zasadzie wszystkich krajowych produkcji nie odpowiada standardom
światowym, wystarczy porównać jakiekolwiek nagranie polskie z podobną
stylistycznie produkcją angielską, amerykańską czy jakąś inną zagraniczną,
ażeby od razu zauważyć, że tamte grają jakoś inaczej, chce się podkręcić
wzmacniacz i słuchać naprawdę głośno, muzyka nas autentycznie energetyzuje,
ładuje, wchodzi w nas całkiem inaczej niż to, co próbują uzyskać rodzimi
twórcy i realizatorzy.
Dziwne to tym bardziej dlatego, że u nas od dawna jest dokładnie tej samej
klasy sprzęt, co w studiach w USA, Anglii czy na całym świecie.
Często zaś studio polskie dysponuje lepszym sprzętem, niż wiele studiów
anglojęzycznych, które jednak biją studia polskie na głowę jakością
produkowanej muzyki!
W czym więc problem? Dlaczego w ponad 40-to milionowym narodzie, dysponującym
setkami świetnie wyposażonych studiów, tysiącami doświadczonych muzyków,
wykształconych realizatorów po wyższych studiach, tonach sprzętu z najwyższej
półki za setki tysięcy złotych nie potrafimy stworzyć jednego, trzyminutowego
kawałka, który naprawdę wszedłby na rynek światowy i zrobił na przykład 3
pozycję na jakiejś amerykańskiej liście przebojów?
Zamiast tego polskie studia i artyści ciągle udają, że robią coś podobnego do
muzyki anglosaskiej, że są kompatybilne z produkcją światową, że mają tak
samo profesjonalne osiągnięcia, że wcale nie są gorsze.
Tak naprawdę jednak, tak naprawdę mają baaardzo głębokie kompleksy i boją się
ZACHODU, bo wiedzą, że to co produkują jest po prostu, normalnie i wprost
mówiąc daleko słabsze, często żałosne, jest tylko próbą kopiowania trendów i
daleko odbiegającą kopią prawdziwej sceny muzycznej, jaka panuje na świecie.
Wszystkie polskie studia dobrze o tym wiedzą.
Lecz nikt tego głośno nie powie.
Powiem od razu, że tu problemem na pewno nie jest sprzęt.
Wykluczone. Sprzęt jest w Polsce baaardzo dobry! Ale pomimo bogactwa i
różnorodności sprzętu, jaki polskie studia posiadają, pomimo ciągłego
mówienia o analogowym brzmieniu, mimo posiadania drogich klocków studyjnych z
najwyższej półki przez co drugie polskie studio, mimo kosztownych lampowych
mikrofonów, itd., zupełnie nie słychać tego w nagraniach polskich studiów!
Brzmią one tak samo nudnie, płasko, beznamiętnie i niemuzycznie, niezależnie
od tego czy są wykonane na Pro Tools czy na szpulowym szesnastośladzie.
Zawsze podobnie. Brzmią po prostu...... po polsku! ;-).
Zanim jednak zaczniemy jednak analizować przyczyny tego stanu rzeczy,
zastanówmy się, co to jest brzmienie nagrania.
Historia i rodzaje brzmienia nagrań. Anglosaska liga zachodnia.
Brzmienie możemy zdefiniować jako swoisty koloryt, czy skojarzenia, jakie
mamy przy słuchaniu jakiegoś nagrania. Ucho ludzkie jest czułe, potrafi
odróżnić kilka typów brzmienia, np: brzmienie sztywne, brzmienie miękkie,
brzmienie ciemne i jasne, brzmienie ciepłe czy zimne, brzmienie bardziej
skupione czy rozrzedzone, bardziej mięsiste czy suche.
Błędem, jaki od lat stale powtarzają polskie studia jest dążenie do bardzo
analitycznego brzmienia, które jest książkowe, poprawne, technicznie trudno
mu coś zarzucić w sensie balansu czy czystości, a jednocześnie jest
kompletnie nieciekawe w praktycznym słuchaniu, mało nasycone, raczej sztywne
do bólu i o wiele zbyt intelektualne.
Takie brzmienie nie może się podobać w normalnym słuchaniu. Kiedy słuchamy
dobrego nagrania zachodniego, to odbieramy je tak, jakbyśmy mieli przed sobą
jakąś połączoną masę, dość ciemną, ale mającą różne jasne iskierki, która
żyje, rusza się, coś się w niej dzieje i ma bogactwo rożnych elementów, w
które warto się wsłuchiwać, ale na pierwszym miejscu zawsze odbieramy je jako
jedną całość.
Wtedy podkręcamy wzmacniacz do oporu i stale chcemy mieć tego więcej i
więcej!
Kiedy słuchamy polskiego nagrania to mamy inne wrażenia.
Mamy przed sobą poprawnie analitycznie zrobione nagranie, które jest do bólu
wyważone, broń Boże, żeby wystawał tam bas czy jakiś głos solowy, wszystko
jest oszczędne, równe, szare, płaskie i niezbyt pociągające emocjonalnie.
A już na pewno nie tworzy to jednolitej całości, masy materii dźwiękowej,
jaką nazywamy naprawdę dobrym nagraniem. To się po prostu nie klei...
Otóż pomimo tego, że słuchając różnych porządnych nagrań z rożnych okresów
muzyki, począwszy od lat trzydziestych po erę rock and rolla, hippisowskie
lata sześćdziesiąte, erę disco i ciężkiego klasycznego rocka, lata
osiemdziesiąte z Madonną, Whitney czy Michaelem, początki rapu i muzyki
klubowej w latach dziewięćdziesiątych, czy nowoczesne nagrania z ostatnich
lat możemy zauważyć znaczne różnice w ich brzmieniu, poziomie, itp, zawsze po
chwili słuchania odbieramy to nagranie jako połączoną w ciekawy, muzyczny
sposób całość.
Wszystko jest jakby zlane, nie jest do przesady wyraźne, może wydawać się
czasem bardziej sztywne i skupione, czasami nawet metaliczne, czy znowu
miękkie i ciepłe, to jednak zawsze instrumenty inaczej łączą się w tych
nagraniach, niż w nagraniach polskich.
Osobiście uważam, że polska muzyka była brzmieniowo najbliżej Zachodu w
latach sześćdziesiątych, w czasach Niemena, Niebiesko Czarnych czy wczesnych
Czerwonych Gitar. Podkłady instrumentalne w zasadzie niczym nie różniły się
od wzorców zachodnich, różnice pojawiały się dopiero w wokalu i to głownie ze
względu na język i pewne, dość nieporadne próby przelania na grunt polski
muzyki solowej np. Otisa Reddinga, Beatlesów czy innych wykonawców, których
próbowały kopiować wtedy grupy polskie.
Jednak, pomimo teoretycznie gorszych gitar (czeskie Jolany, DDR-owskie Musimy
czy jakieś produkcje sowieckie lub domowe samoróbki) w sensie czysto
instrumentalnym polskie nagrania brzmiały wtedy znacznie bliżej Zachodu niż
to, co produkuje się obecnie.
Co zatem możemy wysunąć jako powód tego, że pomimo dzisiejszego zalewu
sprzętem, pomimo tego, że co drugi młody Polak dzisiaj posiada małą kolekcję
Gibsonów, Fenderów i Mes Boogie, a do tego garść profesjonalnych pedałów i
procesorów gitarowych, a tak wiele studiów ma świetne konsolety jak SSL,
Neve, drogie equalizery, kompresory i tak dalej, nadal nie dają rady dorównać
brzmieniowo typowemu nagraniu pochodzącemu z Zachodowi?
Odpowiedź jest tylko jedna.
I jak zwykle tkwi w ludzkiej psychice.
Kompleks powoduje strach, strach powoduje niepewne zachowanie i brak polotu.
Brak polotu powoduje, że skaczemy zawsze krócej, niż przeciwnik z polotem i
bez strachu. To wszystko.
Kompleksy wobec Zachodu sprawiają, że Polacy boją się potraktować sprzęt
nieco ostrzej, podkręcić kompresję, nie bać się gałki czy suwaka, dać 2 razy
więcej basu niż niby 'się daje', wszystko robią ostrożnie, żeby nie zrobić
czegoś nie wg. podręcznika i wskaźnika, i to niestety słychać.
W produkcji muzyki tak jak w sporcie potrzebna jest odwaga, energia,
ekspresja, przekraczanie limitów, myślenie o zwycięstwie, a nie o dorównaniu
komuś, a ktoś, kto chce komuś tylko dorównać nigdy tak naprawdę z nim nie
wygra.
I tak jest, i to właśnie słychać od lat w nagraniach z kraju nad Wisłą.
Polskie studia i realizatorzy ciągle starają się nadrobić kompleksy coraz
dłuższą listą sprzętu, jaki posiadają. Ale sam sprzęt nie zagra, jeśli nie
wyciśnie się z niego ostatnich soków, podobnie jak sam nawet najlepszy
samochód rajdowy nie pojedzie, jeśli kierowca będzie naciskał na gaz na
ćwierć głębokości i nie nadepnie konkretnie i ostro do oporu, kiedy trzeba.
Ale to 'kiedy trzeba' musi on wiedzieć i czuć, bo jak naciśnie do oporu kiedy
nie trzeba, to wyleci z zakrętu i wyląduje w rowie. Będzie to koniec jego
rajdu.
Podczas pobytu w Stanach pracowałem przez wiele lat przy produkcji muzyki w
różnych studiach, również tych słabiej wyposażonych.
Nauczyłem się tam jednego - muzykę tworzą ludzie, a nie sprzęt. A konkretniej
ma na to wpływ psychika. Amerykanie i Anglicy mają zdrowszą psychikę, niż
Polacy, nie mają typowo polskich kompleksów dorównywaniu komuś, oni o tym nie
myślą, bo sami są wzorcem, bardziej czują to, co robią a nie myślą o tym
sztucznie i intelektualnie jak Polacy.
Dlatego to, co tworzą jest po prostu jednoznacznie lepsze. Nauczyłem się tam
tego, żeby nigdy nie mieć żadnych kompleksów wobec nikogo. Nikt tego nigdy
nawet ode mnie nie oczekiwał. Przeciwnie, po tym, jak przez ponad 10 lat
stałem się Amerykaninem polskiego pochodzenia mogłem poszczycić się czymś,
czego oni nie mieli - historią, średniowiecznymi zamkami, ucząc się od
najlepszych sekretów miksu i masteringu mogłem jednocześnie uczyć ich
historii naszego kraju a nawet polskiego języka! :-).
Miksy i mastery, jakie wykonujemy w ECP są zawsze robione na maximum, po
amerykańsku. Nigdy nie zadowalała nas tylko zwykła, poprawna, intelektualna
produkcja.
To za mało, by dorównać czy wygrać z kimś, kto idzie na całość. A świat
anglosaski, Anglicy, Amerykanie idą właśnie na całość w muzyce, nie boją się,
że przekroczą jakieś wzorce, bo to oni sami je wyznaczają!
Jeśli ktoś próbuje nieśmiało im tylko dorównać i jednocześnie drży mu ręka,
gdy sięga po kompresję czy pokrętło od basu to nie ma takiej możliwości, żeby
nie przegrał. Nie pomoże mu nawet najlepszy sprzęt, jaki mogą kupić
pieniądze.
Nie wystarczy ciągle tylko myśleć intelektualnie o miksie, czy dobrze słychać
to, czy tamto. Trzeba to przede wszystkim czuć, mieć perspektywę całości, a
potem posunąć dźwięk tak daleko, jak się tylko da.
Utwór nie ma dobrego brzmienia wtedy, kiedy myślimy, że 'teraz to powinno
brzmieć dobrze'. Dobre brzmienie jest wtedy, kiedy WIEMY I CZUJEMY, że jest
dobrze, bez myślenia.[...]"
Autorem tekstu jest Mariusz Wojtoń, szef produkcji Emotion Converting Plant
(dodam na wstępie, że jeśli któryś z 'redów/grinów' uważa, że ten art powinien znaleźć się gdzieś indziej, tj. bardziej lub mniej widoczne miejsce na forum to oczywiście proszę o przeniesienie)
_________________________________________________________________
"[...]Zawsze zastanawiało mnie, jak to możliwe, że tak wiele polskich studiów
muzycznych posiada tak wiele doskonałego, uznanego i drogiego sprzętu, a
jednak produkcje z nich wychodzące nadal bardzo, ale to bardzo znacznie
odbiegają od produkcji zachodnich.
Obecnie każdy zespół czy każdy muzyk w Polsce chciałby tak naprawdę dorównać
brzmieniowo i artystycznie temu, co słychać w produkcjach zachodnich,
zwłaszcza amerykańskich i brytyjskich.
Wychodzi coraz więcej polskich produkcji anglojęzycznych, ukrytym i
największym pragnieniem każdego artysty jest wejść na rynek prawdziwie
światowy, zaskoczyć wszystkich, pobić brzmieniem i kompozycją, sprawić że
ludzie uznają taki zespół, czy artystę za gwiazdę i zaczną masowo kupować
jego płyty poza granicami naszego kraju!
Dążenie do sławy i statusu gwiazdy światowej jest w naszym kraju większe
obecnie, niż było kiedykolwiek.
Jednocześnie do dzisiaj ... nikomu się to nie udało :-).
Z polską produkcją muzyczną jest trochę tak jak z polską produkcją filmową.
Nie powstała ani jedna piosenka, ani jeden kultowy album, który słuchaliby
fani na całym świecie, podobnie jak nie powstał żaden polski film, który tak
naprawdę stałby się światowym klasykiem.
A ile jest takich filmów czy albumów amerykańskich?
Po wysłuchaniu tych krajowych produkcji pretendujących do standardu naprawdę
światowego wychodzi od razu na światło dzienne kilka podstawowych prawd, i
nie trzeba być wielkim ekspertem, a tylko zwykłym słuchaczem, żeby od razu to
zauważyć.
Tak samo jak nie trzeba być ekspertem, żeby stwierdzić, że lepiej ogląda się
kino amerykańskie niż polskie.
Polską muzykę od kilkudziesięciu już lat prześladuje 2 rzeczy.
Te 2 rzeczy, których ciągle brakuje w produkcjach polskich to
1) brzmienie samo w sobie i
2) artystyczna sztuczność muzyki/wokalu.
Dzisiaj zajmiemy się tą pierwszą kwestią - BRZMIENIEM
Zapraszam więc na nasz kolejny Warsztat
i życzę wszystkim miłego i owocnego uczestnictwa :-))
BRZMIENIE, BRZMIENIE, BRZMIENIE.
Brzmienie ligi polskiej
Polskie studia niby nie produkują źle brzmiącej muzyki.
Jeśli rozpatrywać to z czysto technicznego punktu widzenia, polskie produkcje
zawsze brzmiały i brzmią czysto, sterylnie, prawidłowo, dynamicznie,
stereofonia była i jest ok, wokal wyraźny, blachy delikatne i czyste a
jednocześnie dość naturalne, prawidłowe, równe, itd.
Ale... no właśnie. Ale.
Brzmienie w zasadzie wszystkich krajowych produkcji nie odpowiada standardom
światowym, wystarczy porównać jakiekolwiek nagranie polskie z podobną
stylistycznie produkcją angielską, amerykańską czy jakąś inną zagraniczną,
ażeby od razu zauważyć, że tamte grają jakoś inaczej, chce się podkręcić
wzmacniacz i słuchać naprawdę głośno, muzyka nas autentycznie energetyzuje,
ładuje, wchodzi w nas całkiem inaczej niż to, co próbują uzyskać rodzimi
twórcy i realizatorzy.
Dziwne to tym bardziej dlatego, że u nas od dawna jest dokładnie tej samej
klasy sprzęt, co w studiach w USA, Anglii czy na całym świecie.
Często zaś studio polskie dysponuje lepszym sprzętem, niż wiele studiów
anglojęzycznych, które jednak biją studia polskie na głowę jakością
produkowanej muzyki!
W czym więc problem? Dlaczego w ponad 40-to milionowym narodzie, dysponującym
setkami świetnie wyposażonych studiów, tysiącami doświadczonych muzyków,
wykształconych realizatorów po wyższych studiach, tonach sprzętu z najwyższej
półki za setki tysięcy złotych nie potrafimy stworzyć jednego, trzyminutowego
kawałka, który naprawdę wszedłby na rynek światowy i zrobił na przykład 3
pozycję na jakiejś amerykańskiej liście przebojów?
Zamiast tego polskie studia i artyści ciągle udają, że robią coś podobnego do
muzyki anglosaskiej, że są kompatybilne z produkcją światową, że mają tak
samo profesjonalne osiągnięcia, że wcale nie są gorsze.
Tak naprawdę jednak, tak naprawdę mają baaardzo głębokie kompleksy i boją się
ZACHODU, bo wiedzą, że to co produkują jest po prostu, normalnie i wprost
mówiąc daleko słabsze, często żałosne, jest tylko próbą kopiowania trendów i
daleko odbiegającą kopią prawdziwej sceny muzycznej, jaka panuje na świecie.
Wszystkie polskie studia dobrze o tym wiedzą.
Lecz nikt tego głośno nie powie.
Powiem od razu, że tu problemem na pewno nie jest sprzęt.
Wykluczone. Sprzęt jest w Polsce baaardzo dobry! Ale pomimo bogactwa i
różnorodności sprzętu, jaki polskie studia posiadają, pomimo ciągłego
mówienia o analogowym brzmieniu, mimo posiadania drogich klocków studyjnych z
najwyższej półki przez co drugie polskie studio, mimo kosztownych lampowych
mikrofonów, itd., zupełnie nie słychać tego w nagraniach polskich studiów!
Brzmią one tak samo nudnie, płasko, beznamiętnie i niemuzycznie, niezależnie
od tego czy są wykonane na Pro Tools czy na szpulowym szesnastośladzie.
Zawsze podobnie. Brzmią po prostu...... po polsku! ;-).
Zanim jednak zaczniemy jednak analizować przyczyny tego stanu rzeczy,
zastanówmy się, co to jest brzmienie nagrania.
Historia i rodzaje brzmienia nagrań. Anglosaska liga zachodnia.
Brzmienie możemy zdefiniować jako swoisty koloryt, czy skojarzenia, jakie
mamy przy słuchaniu jakiegoś nagrania. Ucho ludzkie jest czułe, potrafi
odróżnić kilka typów brzmienia, np: brzmienie sztywne, brzmienie miękkie,
brzmienie ciemne i jasne, brzmienie ciepłe czy zimne, brzmienie bardziej
skupione czy rozrzedzone, bardziej mięsiste czy suche.
Błędem, jaki od lat stale powtarzają polskie studia jest dążenie do bardzo
analitycznego brzmienia, które jest książkowe, poprawne, technicznie trudno
mu coś zarzucić w sensie balansu czy czystości, a jednocześnie jest
kompletnie nieciekawe w praktycznym słuchaniu, mało nasycone, raczej sztywne
do bólu i o wiele zbyt intelektualne.
Takie brzmienie nie może się podobać w normalnym słuchaniu. Kiedy słuchamy
dobrego nagrania zachodniego, to odbieramy je tak, jakbyśmy mieli przed sobą
jakąś połączoną masę, dość ciemną, ale mającą różne jasne iskierki, która
żyje, rusza się, coś się w niej dzieje i ma bogactwo rożnych elementów, w
które warto się wsłuchiwać, ale na pierwszym miejscu zawsze odbieramy je jako
jedną całość.
Wtedy podkręcamy wzmacniacz do oporu i stale chcemy mieć tego więcej i
więcej!
Kiedy słuchamy polskiego nagrania to mamy inne wrażenia.
Mamy przed sobą poprawnie analitycznie zrobione nagranie, które jest do bólu
wyważone, broń Boże, żeby wystawał tam bas czy jakiś głos solowy, wszystko
jest oszczędne, równe, szare, płaskie i niezbyt pociągające emocjonalnie.
A już na pewno nie tworzy to jednolitej całości, masy materii dźwiękowej,
jaką nazywamy naprawdę dobrym nagraniem. To się po prostu nie klei...
Otóż pomimo tego, że słuchając różnych porządnych nagrań z rożnych okresów
muzyki, począwszy od lat trzydziestych po erę rock and rolla, hippisowskie
lata sześćdziesiąte, erę disco i ciężkiego klasycznego rocka, lata
osiemdziesiąte z Madonną, Whitney czy Michaelem, początki rapu i muzyki
klubowej w latach dziewięćdziesiątych, czy nowoczesne nagrania z ostatnich
lat możemy zauważyć znaczne różnice w ich brzmieniu, poziomie, itp, zawsze po
chwili słuchania odbieramy to nagranie jako połączoną w ciekawy, muzyczny
sposób całość.
Wszystko jest jakby zlane, nie jest do przesady wyraźne, może wydawać się
czasem bardziej sztywne i skupione, czasami nawet metaliczne, czy znowu
miękkie i ciepłe, to jednak zawsze instrumenty inaczej łączą się w tych
nagraniach, niż w nagraniach polskich.
Osobiście uważam, że polska muzyka była brzmieniowo najbliżej Zachodu w
latach sześćdziesiątych, w czasach Niemena, Niebiesko Czarnych czy wczesnych
Czerwonych Gitar. Podkłady instrumentalne w zasadzie niczym nie różniły się
od wzorców zachodnich, różnice pojawiały się dopiero w wokalu i to głownie ze
względu na język i pewne, dość nieporadne próby przelania na grunt polski
muzyki solowej np. Otisa Reddinga, Beatlesów czy innych wykonawców, których
próbowały kopiować wtedy grupy polskie.
Jednak, pomimo teoretycznie gorszych gitar (czeskie Jolany, DDR-owskie Musimy
czy jakieś produkcje sowieckie lub domowe samoróbki) w sensie czysto
instrumentalnym polskie nagrania brzmiały wtedy znacznie bliżej Zachodu niż
to, co produkuje się obecnie.
Co zatem możemy wysunąć jako powód tego, że pomimo dzisiejszego zalewu
sprzętem, pomimo tego, że co drugi młody Polak dzisiaj posiada małą kolekcję
Gibsonów, Fenderów i Mes Boogie, a do tego garść profesjonalnych pedałów i
procesorów gitarowych, a tak wiele studiów ma świetne konsolety jak SSL,
Neve, drogie equalizery, kompresory i tak dalej, nadal nie dają rady dorównać
brzmieniowo typowemu nagraniu pochodzącemu z Zachodowi?
Odpowiedź jest tylko jedna.
I jak zwykle tkwi w ludzkiej psychice.
Kompleks powoduje strach, strach powoduje niepewne zachowanie i brak polotu.
Brak polotu powoduje, że skaczemy zawsze krócej, niż przeciwnik z polotem i
bez strachu. To wszystko.
Kompleksy wobec Zachodu sprawiają, że Polacy boją się potraktować sprzęt
nieco ostrzej, podkręcić kompresję, nie bać się gałki czy suwaka, dać 2 razy
więcej basu niż niby 'się daje', wszystko robią ostrożnie, żeby nie zrobić
czegoś nie wg. podręcznika i wskaźnika, i to niestety słychać.
W produkcji muzyki tak jak w sporcie potrzebna jest odwaga, energia,
ekspresja, przekraczanie limitów, myślenie o zwycięstwie, a nie o dorównaniu
komuś, a ktoś, kto chce komuś tylko dorównać nigdy tak naprawdę z nim nie
wygra.
I tak jest, i to właśnie słychać od lat w nagraniach z kraju nad Wisłą.
Polskie studia i realizatorzy ciągle starają się nadrobić kompleksy coraz
dłuższą listą sprzętu, jaki posiadają. Ale sam sprzęt nie zagra, jeśli nie
wyciśnie się z niego ostatnich soków, podobnie jak sam nawet najlepszy
samochód rajdowy nie pojedzie, jeśli kierowca będzie naciskał na gaz na
ćwierć głębokości i nie nadepnie konkretnie i ostro do oporu, kiedy trzeba.
Ale to 'kiedy trzeba' musi on wiedzieć i czuć, bo jak naciśnie do oporu kiedy
nie trzeba, to wyleci z zakrętu i wyląduje w rowie. Będzie to koniec jego
rajdu.
Podczas pobytu w Stanach pracowałem przez wiele lat przy produkcji muzyki w
różnych studiach, również tych słabiej wyposażonych.
Nauczyłem się tam jednego - muzykę tworzą ludzie, a nie sprzęt. A konkretniej
ma na to wpływ psychika. Amerykanie i Anglicy mają zdrowszą psychikę, niż
Polacy, nie mają typowo polskich kompleksów dorównywaniu komuś, oni o tym nie
myślą, bo sami są wzorcem, bardziej czują to, co robią a nie myślą o tym
sztucznie i intelektualnie jak Polacy.
Dlatego to, co tworzą jest po prostu jednoznacznie lepsze. Nauczyłem się tam
tego, żeby nigdy nie mieć żadnych kompleksów wobec nikogo. Nikt tego nigdy
nawet ode mnie nie oczekiwał. Przeciwnie, po tym, jak przez ponad 10 lat
stałem się Amerykaninem polskiego pochodzenia mogłem poszczycić się czymś,
czego oni nie mieli - historią, średniowiecznymi zamkami, ucząc się od
najlepszych sekretów miksu i masteringu mogłem jednocześnie uczyć ich
historii naszego kraju a nawet polskiego języka! :-).
Miksy i mastery, jakie wykonujemy w ECP są zawsze robione na maximum, po
amerykańsku. Nigdy nie zadowalała nas tylko zwykła, poprawna, intelektualna
produkcja.
To za mało, by dorównać czy wygrać z kimś, kto idzie na całość. A świat
anglosaski, Anglicy, Amerykanie idą właśnie na całość w muzyce, nie boją się,
że przekroczą jakieś wzorce, bo to oni sami je wyznaczają!
Jeśli ktoś próbuje nieśmiało im tylko dorównać i jednocześnie drży mu ręka,
gdy sięga po kompresję czy pokrętło od basu to nie ma takiej możliwości, żeby
nie przegrał. Nie pomoże mu nawet najlepszy sprzęt, jaki mogą kupić
pieniądze.
Nie wystarczy ciągle tylko myśleć intelektualnie o miksie, czy dobrze słychać
to, czy tamto. Trzeba to przede wszystkim czuć, mieć perspektywę całości, a
potem posunąć dźwięk tak daleko, jak się tylko da.
Utwór nie ma dobrego brzmienia wtedy, kiedy myślimy, że 'teraz to powinno
brzmieć dobrze'. Dobre brzmienie jest wtedy, kiedy WIEMY I CZUJEMY, że jest
dobrze, bez myślenia.[...]"
Autorem tekstu jest Mariusz Wojtoń, szef produkcji Emotion Converting Plant