W sumie to mi się odechciewa żyć. Od poniedziałku do piatku na uczelni... w piatek wsiadam w pociąg i wracam do rodzinnego miasta. Wysiadam z pociągu i idę prosto do kolejnej szkoły.. siedzę tam do 21... W sobotę od rana do 16 w szkole i tak co weekend. Najgorsze jest to, że tego nienawidzę. Przez całą edukację byłem bardzo dobry... podstawówka, gimnazjum, LO zawsze wzorowy uczeń. Teraz po prosty już nie mam siły dalej się uczyć. Wszyscy znajomi, cała rodzina na okrągło wmawia mi, że szkoła jest najważniejsza. Ja już nie mam siły, nie chce mi się już uczyć, tłumaczę im, że się po prostu wypaliłem a oni dalej swoje. Denerwuje mnie to, że koledzy pracują pół roku za granicą, pół roku są w Polsce, mają na wszystko pieniądze cały rok, zmieniają samochody itp, itd. Ja siedzę na tej uczelni i słucham jak jakiś profesorek pierdoli przez półtorej godziny jakieś farmazony o tym, że będziemy lepsi od innych mając wyższe wykształcenie. Lubię pracować a nie mogę tego robić :/ Skończysz studia to znajdziesz sobie pewnie jakąś dobrą prace, albo będzie Ci łatwiej... Taki chujjj, kuzynka magistra ma z 3 dziedzin i musi wyjeżdżać za granicę do pracy. Pewnie będzie robiła to samo co inni po zawodówce no ale z satysfakcją, że ma wyższe wykształcenie. 7 lat jej nauki poszło jak psu w dupę... Duszę się już tym wszystkim. Każdy się pyta czemu chodzę taki zgaszony, niemiły w stosunku do innych. Cały czas powtarzam im to co pisałem wyżej, ale to jak grochem o ścianę... Teraz kompletnie na wszystko mam wyjebane... na obecną chwilę tak to u mnie wygląda.
Luźne rozmowy o życiu codziennym |
|