xd Hehehe
może nie wzajemnej adoracji ale myślę, że jakaś część osób po prostu przekonała się do tego, że miks to nie jest posypywanie magicznym pyłem ścieżek i zbójecka harówka na śmierć, a jedynie szybki, kosmetyczny zabieg jeśli praca w fazie wykonania nagrania była solidna i przemyślana przez co pozwoliła na bezbłędne niemal zarejestrowanie ścieżek. Pozwolę sobie (skoro i tak już o tym tutaj rozmawiamy), przytoczyć bardzo ciekawy wpis z Zakamarków Audio na ten temat...
może nie wzajemnej adoracji ale myślę, że jakaś część osób po prostu przekonała się do tego, że miks to nie jest posypywanie magicznym pyłem ścieżek i zbójecka harówka na śmierć, a jedynie szybki, kosmetyczny zabieg jeśli praca w fazie wykonania nagrania była solidna i przemyślana przez co pozwoliła na bezbłędne niemal zarejestrowanie ścieżek. Pozwolę sobie (skoro i tak już o tym tutaj rozmawiamy), przytoczyć bardzo ciekawy wpis z Zakamarków Audio na ten temat...
Cytat:Inżynier pracuje nad tym, co dostał i jeśli dostał słabe partie, to utwór będzie brzmiał słabo, ewentualnie „średnio”, jeśli zechce mu się tracić cenny jego czas na równanie ścieżek, strojenie wokali i usuwanie różnych brudów czy poprawianie jeszcze innych niedociągnięć. Natomiast przy dobrze ogranych (przećwiczonych) partiach, które zostały odpowiednio nagrane – praca realizatora nabiera większego sensu, bo jego zadaniem jest lekkie wypielęgnowanie i tak już imponującego kwiatu.
Ogromna, zdecydowana większość leży po stronie przygotowań muzyków (przed nagraniem i w dniu nagrania). Można wręcz rzec, że to jakieś 80% sukcesu. Choćby muzycy mieli spędzić w studiu 6 godzin albo nawet cały pierwszy dzień tylko na ustawianiu sprzętu, dobieraniu brzmienia i pracy nad tym, aby jak najlepiej wszystko zagrać, to ZAWSZE taki materiał finalnie zabrzmi sto razy lepiej niż zagrane niechlujnie z byle jakim brzmieniem partie i pokładanie nadziei w realizatorze, który ma z łajna uzyskać diament. To jest takie bardzo mocne wyostrzenie zasady, że naprawdę najbardziej w całym procesie liczy się SYGNAŁ U ŹRÓDŁA.
To, jak dobrze i z jaką energią zostaną zagrane (i jak dobrze zarejestrowane) poszczególne instrumenty jest przepustką do dalszych (zwykle niezbyt drastycznych) kroków. Nigdzie tak dobrze jak w studiu zasada “odpowiedniego źródła” nie wychodzi na wierzch. Miałem osobiście raz taką sytuację na swojej drodze, że po kilku godzinach ustawiania wszelkich parametrów, pieców, mikrofonów i innego dziadostwa, zespół zaczął grać, a ja wtedy znieruchomiałem na krześle. Zwykle coś tam jeszcze pokręcę, coś pozmieniam, zrobimy drugie, trzecie, piąte podejście, a w tamtym przypadku nie chciałem, nie mogłem, nie powinienem i na szczęście – nie zrobiłem absolutnie nic, bo tak mnie wryło w siedzenie.
Jak chłopcy zaczęli grać (przypominam – surowe ślady prosto z instrumentów, bez żadnych efektów, korektorów, kompresji), to z głośników płynął niemal gotowy utwór. To jest klasa, w takie coś powinniśmy celować… Taki materiał potem się ewentualnie tylko lekko czyści, wybiera najlepsze ujęcie (zwykle pierwsze lub drugie), robi kosmetyczny miks w postaci wyrównania poziomów, jakichś prostych filtrów tu i tam, dodaje trochę przestrzeni i w zasadzie po kilku przyjemnych godzinach (albo i krócej) można to puścić dalej już do masteringu (jeśli tego wymaga). Każdemu Was życzę choć raz w życiu takiej sytuacji! To dopiero daje ogląd na to, co to znaczy dobrze zagrany numer i że magia miksu jest w zasadzie mitem.